Strona Główna
Biografia
Dyskografia
Wywiady
Recenzje
Teksty
Fotografie
Tabulatury
Download
M P 3
Linki

FanClub
Sklepik
IRC

Forum
Księga Gości
Kontakt



..:]Recenzje[:..


TIAMAT

Wildhoney

WILDHONEY Cover

Bez cienia wątpliwości - na "Clouds" Tiamat dotknął najgłębszej otchłani piekła. W oczekiwaniu na następcę wielu zadawało sobie to samo pytanie - co dalej, czy można zejść jeszcze niżej ...? Przyszłość stała pod wielkim znakiem zapytania. Faktem był niesamowity, bo z płyty na płytę coraz bardziej porażający rozwój grupy. Przed Tiamat`em stanęło bardzo trudne zadanie - stworzyć coś niemal równie wielkiego, co "Clouds". O przebiciu Absolutu niewielu odważyło się marzyć. Wiadomo przecież, że nawet najbardziej szeroka wyobraźnia ma swoje granice ...

No i stało się - w dwa lata po fenomenalnym "Chmurkach" dyskografia Szwedów powiększyła się o nowy materiał "Wildhoney". Materiał niewątpliwie bardzo kontrowersyjny. Zapewne nikt nie sądził, że to właśnie ten album podzieli dotychczasowych fanów tej formacji. A tak właśnie się stało. Wielu wciąż miało w pamięci "Clouds" i ta miłość nie pozwalała dostrzec uroku nieco innego wymiaru tiamat`owego królestwa. Początek płyty wcale nie zapowiadał takich kontrowersji. Wręcz przeciwnie - można było marzyć o tym, co jeszcze do niedawna było nierealne - o zejściu pod najgłębszą głębię piekła. Jednak gdzieś w połowie tej fascynującej wędrówki na "Wildhony" zaczęły dominować nieprzewidziane niespodzianki, rozczarowania ... Dźwięki zaczęły niebezpiecznie (?) wymykać się metalowym ramom, kierując się bardziej w stronę klimatów a`la Pink Floyd. I właśnie z tego powodu część fanów zakończyła swą przygodę z Tiamatem w mrocznym majestacie "Clouds", a część odważyła się pójść dalej. Osobiście zaliczam się do tej drugiej grupy. "Wildhoney" była (jest?) rzeczywiście kontrowersyjna, ale oprócz tego także (a raczej przede wszystkim) i urzekająca. Pozwalała odkryć jak dotąd niepoznane zakamarki mrocznej podświadomości. Tu wciąż królował mrok, delikatność umiejętnie wpleciona w demoniczny nastrój ("Wathever that Hurts"), naturalne piękno i tęsknota ("Gaia") bajkowe klimaty, które pozwalały śnić na jawie ("Planets", "Do You Dream of Me") ... Pokochałam tę płytę za jej dwa oblicza - za to typowo tiamatowe ("Whatever that Hurts", "The Ar", "Visionaire") i za to bardziej transowe, bajkowe, floydowe ("Do You Dream of Me?"). Eksperymenty mi nie przeszkadzały. Ważne, że klimat wciąż pozostawał ten sam. Ważne, że nadal byli Synami Nocy. Rycerzami jej mrocznych pragnień i odwiecznych praw. Nie miało dla mnie znaczenia, że już tu wielu posądziło ich o zdradę. Kochałam (i kocham) tę płytę za jej "podwójne piękno". Za płynność, urzekający ciąg dźwięków (arcygenialne przejście "Whatever that Hurts" w "The Ar"). Za "Whathever that Hurts", "Gaię", "Planets", "Visionaire`a" i totalny "The Ar". Po prostu za wszystko.

Jak się potem okazało, "Wildhoney" została doceniona z perspektywy czasu. Kiedy było wiadomo, że to nie był jednorazowy eksperyment. Kiedy pojawił się "A Deeper Kind of Slumber"- album jeszcze bardziej kontrowersyjny i pozornie trudny do zaakceptowania. Ale to już inny rozdział tej samej historii ...

Ocena: 9.5/10

Małgorzata Gołębiewska
Źródło: Strefa Klimatyczna

..::] Wstecz [::..





Dzoj.pl